green_eyed_girl
Moderator
Dołączył: 03 Sie 2007
Posty: 236
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 2 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Ostrołęka
|
Temat postu: |
|
|
Z Dziennika Zachodniego
Dziennik Zachodni: W ciągu zaledwie 5 minut zdobyliście dwie najważniejsze nagrody Sopot Festiwalu! Jak się z tym czuje zespół FEEL?
Piotr Kupicha: Ja sam w to jeszcze nie wierzę. Wszystko potoczyło się tak szybko, że nie miałem w zasadzie czasu żeby się zastanowić. Jak patrzę na te dwa sopockie Słowiki, powoli do mnie dociera, to co się stało. Z tymi dwoma ptakami możemy teraz założyć sklep zoologiczny (śmiech).
DZ: W sumie trzykrotnie wystąpiliście na deskach Opery Leśnej. Za każdym razem publiczność przyjmowała was z coraz większym entuzjazmem. Jaka jest wasza recepta na sukces?
PK: Chcemy zostawiać fajną nutę we wszystkich osobach, które oglądają
nasz występ. W głębi duszy marzyłem żeby na festiwalu stworzyć tak cudowną atmosferę, jak na normalnych koncertach. I myślę, że to nam się udało. Znamy się, wiemy czego możemy od siebie oczekiwać, zagraliśmy tak, jak zwykle to robimy. Ludzie fantastycznie zareagowali na naszą piosenkę, co nie ukrywam dodawało nam jeszcze większej energii.
DZ: Kiedy dostaliście się już do międzynarodowego finału miałam wrażenie, że spadło z was festiwalowe ciśnienie i zaczęliście się po prostu bawić muzyką!
PK: Bo tak było w rzeczywistości! Jak ja to zawsze mówię: był feel w FEEL'u (śmiech). Każdy z nas wiedział co ma grać, czuliśmy wsparcie publiczności, czego można chcieć więcej...?!
DZ: Nawet otworzyłeś oczy podczas śpiewania co zasugerowała siedząca w jury Maryla Rodowicz!
PK: Maryla Rodowicz powiedziała, że zakochała się w zespole! To miłe, bo my przecież jesteśmy debiutantami, a jurorami były osoby, które mogą zdecydowanie więcej i są bardziej doświadczone. Wsłuchiwaliśmy się w to co mówiło jury. Justyna Steczkowska podobno zwracała uwagę na to jak kto śpiewa.
Cieszę się, że pokazaliśmy wyluzowanego FEEL'a. To ważne żeby nie zatracić się w tym całym zamieszaniu. Czasami ciśnienie festiwalowe bywa tak duże, że można się pogubić. Tu się liczy dyspozycja dnia i chwili. Jest presja miejsca, które ma już określoną legendę, gdzie występowały wielkie gwiazdy. Poza tym regularny koncert trwa zwykle około 1,5 godziny, a na festiwalu możesz się zaprezentować tylko w jednej piosence.
DZ: Te kilka dni spędzone w Sopocie były dla was stresującym przeżyciem, czy potraktowaliście to jako przygodę życia?
PK: Przyjechaliśmy do Sopotu w ubiegłą środę, a w czwartek od samego rana zaczęły się intensywne próby w Operze Leśnej. To był bardzo intensywny czas pracy, także w udzielaniu się na polu medialnym. Ale na szczęście mieliśmy też czas dla siebie. Natomiast nastawienie do samego festiwalu od początku mieliśmy bardzo dobre.
DZ: A co ze słynną rywalizacją z pozostałymi konkursowymi artystami?
PK: Nic takiego nie było! Z każdym uścisnęliśmy sobie łapkę, a co każdy pomyślał sobie w tym momencie to już inna sprawa (śmiech). Zaprzyjaźniliśmy się z Szymonem Wydrą, w którym również drzemie duch rock'and'rollowy.
DZ: Świętowaliście w Sopocie swój sukces?
PK: Nie było żadnej imprezy, to jest rzecz drugoplanowa. Mamy jeszcze czas na wielkie bankiety z gwiazdami. W niedzielę jechaliśmy już do Zabrza, na kolejny koncert (FEEL był jedną z gwiazd zabrzańskiej edycji imprezy "Hity Na Czasie", która odbyła się wczoraj - przyp. red.). Zależało nam na dobrej formie, żeby znowu wypaść jak najlepiej. Czuję, że otworzyły się przed nami nowe drzwi, nowe możliwości i perspektywy. Trzeba to wykorzystać. Chciałem z tego miejsca podziękować chłopakom z zespołu za to, że dali z siebie wszystko.
DZ: Prace na waszą płytą, która ukaże się w październiku pewnie ulegną teraz przyspieszeniu?
PK: Na płycie znajdzie się przede wszystkim gitarowe granie. Linie melodyczne są wprawdzie popowe, ale można je charakterystycznie zaśpiewać. Jako autor muzyki i tekstów mogę powiedzieć już teraz, że jestem dumny z tej płyty. Chciałbym żeby było to dzieło, które ludzie docenią. A przede wszystkim na naszej płycie będzie można odnaleźć dużo emocji. Takich, których nie zabrakło również w Sopocie.
Wywiad z NaszeMiasto.pl
•Za zwycięstwo w Sopocie dostaliście 60 tys. złotych – polał się szampan?
– Niestety, nie zabawiliśmy się. Po koncercie, o 3 w nocy, zapakowali nas do busa i pognaliśmy na następny występ, do Zabrza.
• Po festiwalu przyznał się Pan do łez szczęścia. Na co dzień uczuciowy z Pana facet?
– Kiedy na festiwalu przeszliśmy najtrudniejszy moment – wybrali nas do koncertu finałowego, po prostu nie wytrzymałem, łzy poleciały same. To ogromne przeżycie. Ale na co dzień sobie na to nie pozwalam. Jestem zahartowany, nie przejmuję się krytycznymi głosami.
• No właśnie. Pojawiły się pogłoski, że popełniliście plagiat.
– To absurd. Zwróciliśmy się do kancelarii prawnej, żeby zbadała sprawę i rozwiała wszystkie wątpliwości. To są dwie różne piosenki, ale chyba taka jest polska mentalność – jak ktoś odniesie sukces, próbuje mu się wmówić, że niesłusznie.
• W Sopocie pokonaliście wiele gwiazd. Sophie Elix Bekstor, która wystąpiła po Was, z bliska też jest taka piękna, jak w teledyskach?
– To ta co tańczyła nóżką w lewo, nóżką w prawo? Całkiem ładna, ale lubię kobiety tajemnicze, zdystansowane, z zagadkowym spojrzeniem.
• Taka jest Pana żona?
– Tak. Poznaliśmy się w katowickiej knajpie. Od razu zrobiła na mnie piorunujące wrażenie, i tak już zostało do dzisiaj, a znamy się osiem lat. Imponuje mi wiedzą i stylem bycia, jest niesamowicie otwarta.
• I pewnie troszkę zazdrosna? Na blogach dziewczyny rozpisują się o Pana cudownych, niebieskich oczach. A w teledysku flirtuje z Panem seksowna Aneta Piotrowska, znana z Tańca z Gwiazdami.
– Cóż, Agata, moja żona, rzeczywiście bywa zazdrosna, ale zawsze ją uspokajam. Nie patrzę w lustro i myślę, jaki to ja jestem przystojny. I wcale teraz nie kokietuję! Jestem facetem, mam zarabiać na rodzinę – skupiam się na pracy i pisaniu piosenek. A co do Anety – cieszę się, że namówiliśmy ją do współpracy. Bardzo spodobał jej się singiel. Trochę przetańczyliśmy na planie. Po powrocie do domu spowiadałem się żonie.
• Nigdzie, choć długo szukałam, nie znalazłam informacji, kim Pan w zasadzie jest z wykształcenia?
– Jestem, uwaga, inżynierem materiałów, skończyłem Politechnikę Śląską. Oczywiście, nigdy nie pracowałem przy jakichś światłowodach i tym podobnych rzeczach. Swoją drogą to musi być wyjątkowo nudne. Nigdy też nie lubiłem przedmiotów ścisłych, ale po technikum, gdzie dominowała chemia, fizyka i matematyka, politechnika wydawała mi się naturalnym wyborem. Nie do końca wiedziałem wtedy, co chcę robić w życiu. Jedno było pewne – byłem zakochany w muzyce. Śpiewałem zawsze, codziennie 2-3 godziny – pod prysznicem, przy goleniu, w samochodzie. Marzyłem o wykształceniu muzycznym, ale wszyscy mi to odradzali – mówili, że szkoła zabija talent. W zasadzie to studiowałem obok, akademia muzyczna jest 200 metrów od politechniki. Szkoda, że nie myliły mi się drzwi.
• Słychać nutkę sentymentu, gdy wspomina Pan tamte lata.
– Bo to fajne czasy. Byłem wtedy, bardzo młody. Graliśmy mnóstwo koncertów – od 1997 roku miałem swoje kapele. Było dużo luzu. Zajęcia zaczynały się po 16, wcześniej siedzieliśmy całą ekipą w knajpach, po nocach grywaliśmy na dworcach, co niekoniecznie podobało się okolicznym mieszkańcom. Teraz prowadzę bardziej ustatkowane życie – dom, żona, dwuletni synek.
• Ze śpiewania można utrzymać rodzinę?
– Na co dzień pracuję w firmie doradczo-szkoleniowej w Gliwicach. Jestem trenerem. Organizuję szkolenia integracyjne, podpowiadam, jak podnieść efektywność pracy w zespole i polepszać komunikację w grupie. Mam superszefostwo, które podziela moje muzyczne pasje. Jak czasami muszę wyjechać na koncert, to nikt nie robi problemu.
• Rozumiem, że umiejętności zawodowe przenosi Pan do zespołu i współpraca z chłopakami układa się doskonale?
– Zdecydowanie. Odpowiem jak rasowy trener – ja robię 90 procent roboty: piszę teksty, aranżuję piosenki, załatwiam koncerty, ale na zewnątrz zawsze mówię, że na sukces zapracowali wszyscy po równo. W zasadzie zespół stworzyliśmy jako paczka zgranych kumpli. Nie zapomnę, jak zepsuł mi się samochód i ściągnąłem późną nocą Łukasza, naszego klawiszowca, żeby mi pomógł. Przyjechał, załatwił mechanika, mogłem spokojnie wrócić do domu. Jesteśmy przyjaciółmi. Często się spotykamy po próbach, razem imprezujemy.
• Dobrym jest Pan tatą?
– Chyba tak. Jak tylko jestem w pobliżu Pawełka, to zawsze mam siłę, nie marudzę, nie leżę na kanapie, tylko się z nim bawię. Staram się też, tak często jak mogę, porywać rodzinę w piękne miejsca, spędzać weekendy w górach.
• A z teściową dobrze Pan żyje, czy przypomina tę z kawałów?
– Mamą mojej żony jest Marta Fox. To prawdziwa artystka, z wieloma książkami na koncie. Świadoma i konkretna babka. Świetnie się dogadujemy.
• A jak Pan akurat nie śpiewa, nie szkoli innych i nie bawi się z synkiem, to co robi?
– Mam sporo zajęć. W zeszłym roku skończyłem na przykład kurs taternika. Mam też uprawnienia jako instruktor wspinaczki. Uwielbiam chodzić po górach, to spora dawka adrenaliny. Zupełnie jak przed koncertem – wtedy zuję się, jakbym wisiał 100 metrów nad ziemią.
Post został pochwalony 0 razy
|
|